Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Semele
Kappa
Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 1:39, 25 Sie 2005 Temat postu: [Z] Ubi tu, Caius, ibi ego, Caia |
|
|
Witam!
Poniższy tekst pochodzi z pojedynku z Kitiarą uth Matar na forum Mirriel. Został zamknięty, oceniony, podsumowany, ale przecież nie pozwolimy opowiadaniu nadal gnić na ubitej ziemi, skoro nie ma tam z niego już żadnego pożytku. Życzę więc przyjemnej lektury i pozdrawiam
Semele
Ubi tu, Caius, ibi ego, Caia*
Idzie Lowry, Samozwańczej Prezesce Fanklubu Kingsleya
Zupa pomidorowa gotowała się w sporym garnku. Przysadzista kobieta siedziała na taborecie i wprawną ręką kroiła drobno cebulę. Robiła to mechanicznie, nie koncentrując się w ogóle na desce i nożu. Zamiast tego układała w myślach menu na obiad. Zupa, mielone kotlety, sałatka z pomidorów, ziemniaki... W całości czy puree? E, niech się najpierw ugotują, pomyślimy. Potem placek z wiśniami, tylko czy w tym domu są wiś...
Kobieta zaklęła cicho i podeszła do zlewu, by zmyć krew ze skaleczonego palca. Tak się kończy zagapianie. Sięgnęła po różdżkę i prostym zaklęciem zatamowała krwawienie, po czym zaczarowała nóż tak, by sam dokończył krojenie. Powinna była zrobić to od razu, ale zachciało jej się mugolskich metod kucharskich. Chyba najwyższy czas, by po tylu latach nabrać wreszcie zaufania do gotowania za pomocą magii. To, że jej matka nie była czarownicą i wszystko robiła ręcznie, nie znaczy, że ona musi iść w jej ślady.
Zirytowana Mary Shacklebolt zakręciła wodę i zamieszała zupę w garnku. Miała sympatyczną, okrągłą twarz poznaczoną tu i ówdzie zmarszczkami, widać było, że dźwiga na karku już piąty krzyżyk. Między ciemnymi, gładko spiętymi włosami prześwitywały gdzieniegdzie siwe pasma. Przesunęła różdżką niesforny kosmyk za ucho i schowała ją do kieszeni dużego, niebieskiego fartucha, którym osłaniała skromne, codzienne szaty. Nie zwracając już uwagi na krojący cebulę nóż, poszła do spiżarki, by sprawdzić, czy znajdzie się tam jeszcze słój kompotu z wiśni. Kingsley uwielbiał placki z owocami, a przychodził do niej tak rzadko, że skoro już zapowiedział się na obiad, to chciała mu przygotować jego ulubione potrawy. Zresztą wątpiła, by jej drogiemu synkowi chciało się na kawalerskim gospodarstwie gotować coś bardziej wyrafinowanego od jajek na twardo, więc dobrze by było, żeby choć raz zjadł coś porządnego.
Pukanie do drzwi wywabiło Mary ze spiżarki. Gdy otworzyła, do niewielkiego przedpokoju wpadła rozszczebiotana i wyraźnie czymś zaaferowana Lucy Swan, młoda, rudowłosa wiedźma, sąsiadka Shackleboltów.
- Witaj, dziecko... Coś się stało? Kingsley dzisiaj przyjdzie, jestem trochę zaję...
- Och, proszę pani, to jest naprawdę bardzo ważne!
Zanim Mary zdążyła powiedzieć słowo, dziewczyna wpadła do kuchni, zajęła miejsce na niskim taborecie i oparła się łokciem o stół, mijając o milimetry deskę z pokrojoną już cebulą. Starsza wiedźma westchnęła i zgasiła ogień pod pomidorową. Ważne sprawy ważnymi sprawami, ale zupę szkoda przypalić.
- Bo widzi pani... Wreszcie umówiłam się z Deanem Andersonem!
Mary Shacklebolt zaklęła w myślach. Szykowała się długa opowieść. Panna Swan, duszyczka młoda a uczuciowa, musiała komuś opowiadać o swoich przeżyciach i dziwnym trafem często wybierała do tych zwierzeń swą sąsiadkę. Nie sposób było się jej pozbyć, dyskretne aluzje nie działały, a na mniej subtelne próby uciszenia matka Kingsleya była zbyt dobrze wychowana. Niestety.
- Tak, Lucy?
- Poszliśmy wczoraj na spacer po parku. Nie wyobraża sobie pani nawet, jakie to było cudowne!
Wyobrażam sobie...
- Akurat zachodziło słońce. Te kolory, odcienie, chmury – cudo! Patrzyliśmy na niebo jak zaczarowani. Obejmował mnie, wie pani, tak delikatnie... Dreszcze mnie przechodziły! Te jego czarne oczy...
Jak to jest, że ci wszyscy romantyczni kochankowie są czarnoocy?? Już wiem, dlaczego wyszłam za faceta, który ma po prostu brązowe.
- Ale nawet mnie wtedy nie pocałował! Po prostu trzymał mnie w ramionach i oglądaliśmy zachód słońca. Och, nie ma pani pojęcia, jaki on jest wspaniały!
Mam, dziecko, mam. Mówisz o tym od dwóch miesięcy.
- Potem odprowadził mnie do domu. Mówił, że boi się, żeby ktoś mi po drodze nie zrobił krzywdy. Pocałował mnie dopiero pod samymi drzwiami, ale tak delikatnie, miękko... Dean jest niesamowity. Chyba się zakochałam! Jest taki inny, niż reszta facetów. Czuły, inteligentny, dowcipny, opiekuńczy... Jak rycerz! W dzisiejszych czasach już nie ma takich mężczyzn, wymarli.
Morgano najsłodsza, czy ja też byłam taka głupia w wieku dziewiętnastu lat?
- Jutro idziemy do kina, takiego mugolskiego! Nigdy tam nie byłam, wie pani? Ale Dean obiecał, że mi wszystko pokaże, wytłumaczy. Nie mogę się doczekać! A później pewnie znowu pójdziemy oglądać zachód słońca. Myślę tylko o tym jego pocałunku... Niech pani tylko pomyśli, ten facet musi być niesamowity!
Nie. Aż tak na pewno nie.
Wtedy zaczęły kipieć ziemniaki.
Mary szybkim ruchem różdżki zmniejszyła ogień pod garnkiem, po czym porwała pokrywkę i wrzuciła ja do zlewu. Nie wyglądało to tak źle. Kartofle stanowczo były do odratowania. Puree. Jednak puree.
- Czekaj, Lucy. Przepraszam cię, ale sama widzisz... Piekielne ziemniaki! Przykro mi, to potrwa...
- Och, niech pani sobie nie przeszkadza – na te słowa oczy starszej wiedźmy rozbłysły nadzieją. – Zaczekam.
Pani Shacklebolt stłumiła jęk rozczarowania i, korzystając z okazji, udała się do spiżarki. Po chwili wróciła z triumfującym uśmiechem na twarzy i słoikiem kompotu w ręce.
- No, jednak ostał mi się jeden. Co mówiłaś, dziecko?
- Chodzi o Deana. Czy pani myśli, że będziemy razem szczęśliwi?
Tak. Pod warunkiem, że przestaniesz myśleć i mówić o chłopie jak o nowonarodzonym kociątku, bo tego żaden długo nie wytrzyma.
- Nie mam pojęcia. Czas pokaże.
- Bo widzi pani...
Mary nareszcie udało się przestać słuchać. Skoncentrowała się na prawidłowym przyrządzeniu kruchego ciasta, zerkając raz po raz na zaczarowaną patelnię, która sama obracała smażące się na niej mielone. Niby zaklęcie dobre i sprawdzone, ale strzeżonego Merlin strzeże. Z pojedynczych słów, które wyłapywała („Dean”, „wspaniale”, „Deana”, „pójdziemy”, „Deanowi”, „całuje”, „Deana”, „kocham”, „z Deanem”, „cudowny”, „o Deanie”, „bosko”) wywnioskowała, że Lucy jest całkowicie pochłonięta tym, że przynajmniej jeden rzeczownik potrafi bezbłędnie i na każde zawołanie odmienić przez wszystkie przypadki. Wystarczyło po prostu zostawić ją w spokoju.
Wyliczanka panny Swan została jednak przerwana brutalnie i nieoczekiwanie tuż przed wołaczem. Dało się słyszeć głuchy odgłos upadającego na podłogę ciała, a po chwili gromki okrzyk:
- Jasna cholera!
- Dzień dobry, kochanie.
W drzwiach kuchni pojawił się wysoki czarodziej w ciemnozielonej szacie. Miał brązowe oczy i bujną, czarną brodę. Był nisko schylony, w prawej dłoni trzymał różdżkę, lewą pocierał obolałe kolano.
- Niech zgadnę. Potknąłeś się o próg kominka?
- Dokładnie.
- Litości, Jim! W zeszłym tygodniu osobiście ten próg wybrałeś, kupiłeś i zamontowałeś, a teraz zapominasz o jego istnieniu?
Pan Shacklebolt tylko wzruszył ramionami, podszedł do żony i pocałował ją w policzek. Następnie wyminął ją zręcznie i, zapominając o bolącym kolanie, jednym skokiem znalazł się przy świeżych kotletach i czekających na utłuczenie ziemniakach.
- O której przyjdzie King? Jestem głodny!
- Niedługo. Łapy precz od tych wiśni!
- Oby się pospieszył – stwierdził groźnie Jim, profilaktycznie ignorując drugą część wypowiedzi żony. Wyłowił owoc ze słoika, włożył go do ust i obrócił się w stronę stołu. Dopiero teraz zauważył, że nie są sami. – O, Lucy. Witaj. Wisienki?
- Dzień dobry. Nie, dziękuję. W zasadzie to ja muszę już iść... Bardzo pani dziękuję za rozmowę. Przyjdę pojutrze... Zdać relację – panna Swan uśmiechnęła się promiennie i wstała z taboretu. Gospodyni odprowadziła ją do drzwi.
Gdy Mary wróciła do kuchni, Jim oglądał z zainteresowaniem tłuczek do ziemniaków i nieudolnie próbował ukryć fakt, że usta ma pełne wiśni.
- Skoro już zjadłeś połowę zawartości słoika, to zajmij się czymś pożytecznym i zrób puree, a ja spróbuję ułożyć na cieście to, co zostało. Może tym sposobem do przyjścia Kingsleya ostanie się chociaż jedna wiśnia...
Mężczyzna stwierdził, że w tej sytuacji lepiej posłuchać żony. Nadal przeżuwając owoce, zabrał się do roboty. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się wreszcie przełknąć. Stwierdził z ulgą, że Mary nie jest tak wściekła, jak mu się z początku wydawało. Teraz wyglądała po prostu na zmęczoną.
- Widzę, że Lucy cię nieźle przemaglowała.
- Taaak – odrzekła czarownica ze zniechęceniem. – Nasza droga sąsiadka przeżywa właśnie miłość swojego życia. Umawia się z jakimś młodym, czarnookim bogiem, który zamienia jej życie w bajkę.
- Doprawdy? – w głosie Jima zabrzmiało szczere zainteresowanie. – Która to już miłość jej życia w tym roku?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć – stwierdziła obojętnie kobieta, wkładając placek do piekarnika.
- Lucy ma na ciebie zły wpływ. Jeszcze sama znajdziesz sobie jakiegoś młodego boga, a ja pójdę w odstawkę.
Mary zmierzyła męża wzrokiem. Brązowooki. Siwiejący. Wysoki. Chudy. Patykowaty. Ubrudzony po łokcie ziemniakami, które nieudolnie miażdżył. Z błazeńskim wyrazem twarzy.
- Zgłupiałeś do reszty – stwierdziła, śmiejąc się głośno.
Jim jej zawtórował. Chichocząc radośnie, przeszli do salonu, gdzie wspólnymi siłami zaczęli nakrywać stół. Jednak ten zgodny wybuch wesołości został brutalnie i nieoczekiwanie przerwany. Dało się słyszeć głuchy odgłos upadającego na podłogę ciała, a po chwili cichy warkot, w którym li tylko wprawne ucho matki zdołało wyróżnić poszczególne słowa:
- Jasna cholera!
- Cześć, synku. Pamiętasz może, jak wczoraj ci mówiłam, że kupiliśmy nowy próg do kominka?
Kwadrans później Shackleboltowie siedzieli za stołem, konsumując kotlety, puree i sałatkę z pomidorów. Talerze po zupie stały grzecznie obok brytfanki z mielonymi i nikt się nie kwapił do tego, by je wynieść. W prostych szklankach czerwienił się kompot z wiśni, zaś z piekarnika unosił się zapach kruchego placka. Jim i Kingsley jedli szybko i bez słowa, Mary przyglądała się im z uśmiechem. Gdy stwierdziła, że zaspokoili już pierwszy głód, zagaiła rozmowę.
- Co u ciebie słychać, synku? Dawno się nie odzywałeś.
- Jakoś tak... Byłem zajęty. Bardzo zajęty – próbował posłać kobiecie zagadkowy uśmiech, ale, jako że właśnie wziął do ust spory kawałek pomidora, wyglądało to raczej groteskowo.
- To znaczy?
- Bo widzisz, mamo... Umówiłem się z Katie McRiden.
KONIEC
*łac. „Gdzie ty, Gajusz, tam i ja, Gaja.” Rzymska przysięga małżeńska.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...
|
Wysłany: Pią 0:55, 26 Sie 2005 Temat postu: |
|
|
Podoba mi się to opowiadanie. Jest takie pełne ciepła, rodzinności, spokoju, harmonii. I bardzo miło się czyta.
A moja ulubiona bohaterka to Lucy Swan. Powalająca.
Do tego całość jest przepełniona poczuciem humoru, bardzo wyrafinowanym i subtelnym, dodatkowo zaś niezwykle bliskim życiu codziennemu. No bo kto z nas się nie zakochuje? Ilu ludzi jest niezwykle podobnych do własnych rodziców? Ile matek gotuje zupę pomidorową dla rodziny:)?
I podoba mi się tytuł. Łacińskie nazwy są niedosyć, że edukujące (jakby coś docierało do mojego umysłu pełnego oparów lenistwa) ale do tego intrygujące.
A przy tym przyciągają wzrok i wzbudzają zaciekawienie.
Pozdrawiam,
Nel
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nefhenien
Erotomanka
Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 12:30, 02 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Ojej.
Romantyczność. Subtelność. Ciepło. Bezpieczeństwo. Codzienność.
Urzekło mnie to opowiadanie. Tak dogłębnie.
Wyśmienity styl, całość dopracowana. A wszystko takie... takie... subtelne. Rodzinne. Zwyczajne. Klimatyczne do głębi.
A klimat... narkotyzujący. Aż czuje się zapach tego obiadu. Widzi te postacie.
Z tego co pamiętam to tytułem pojedynku miała być romantyczność? Cóż... Tutaj romantyczność jest wyczówalna w każdym zdaniu. Taka delikatna, subtelna, zwyczajna...
Jestem zachwycona. Oczarowana.
Wiecej takich tekstów.
Kłaniam się w pas
nefh-oczarowana
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ata
Vampire Council Member
Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...
|
Wysłany: Wto 15:48, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Obie moje poprzedniczki stwierdziły, że to opowiadanie jest bardzo ciepłe - i mialy rację. Domowa atmosfera nie tylko wyziera, ona wprost wylewa się z tego opowiadania. I bardzo dobrze :).
Pokazana tu jest ta romantyczność na takie różne sposoby... Mloda trzpiotka oczarowana przez adoratora, żona kochająca starzejącego się meża po tylu latach małżeństwa, chłopak zajmujący się swoją dziewczyną calymi dniami, nawet nie ma czasu odezwać się do rodziców. I całość zaonczona lekko dowcipnie - czyżby pani Jamesowa Shacklebolt miała znowu wysłuchać relacji z randki (;? Nie, chyba Kingsley jest na to zbyt powściągliwy... Ale całość i tak wygląda uroczo (;.
Gratuluję ;*.
Atuś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karmelia
Duch
Dołączył: 20 Wrz 2006
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Legnica welcome to
|
Wysłany: Wto 22:37, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Ja się zgadzam- ciepłe, rodzinne, przyjemne...
Warsztatowo bez zarzutu, żadnych zgrzytów, zdania po polsku, poprawne. A na dobitkę lekkie pióro i polot.
Tylko co to ma być, kończenie w takim momencie?!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|